piątek, 12 czerwca 2015


Rozdział 9

   Jechali już kilka godzin. Choć dystans między nimi, a celem się skracał Emi czuła się w samochodzie jak w zamkniętej płapce. Słowa Madelaine dźwięczały jej w głowie wywiercając się głębokimi bruzdami. Jedno słowo było o wiele wyraźniejsze od reszty. Zabić. Czy mężczyzna, który siedzi koło niej, jest do tego zdolny. Ostatnio przecież był dla niej...hm...jak to powiedzieć....Delikatny? W tedy, gdy podsłuchała jego rozmowę, myślała, że coś jej zrobi. Nakrzyczy, zabroni, ale on tylko koło niej przeszedł. Madelaine się myliła, m u s i a ł a się mylić. Emi wyraźnie czuła tworzącą się nić sympatii między nią i Arurem. 
-Dobrze się czujesz? Wyglądasz niewyraźnie - prowadzący autem mężczyzna przemówił przyciszonym głosem. I ktoś taki miał jej zrobić krzywdę? Skarciła siebie za takie myśli, ta kobieta nie zna go, nie wie kim jest. Z perspektywy czasu słowa pokojówki wydawały się kiepskim żartem. 
-Hej, słyszysz mnie? - Artur prawą ręką zmienił bieg, gdy światła na skrzyżowaniu zmieniły kolor na zielony. 
-Ttt....tak - zająknęła się dziewczyna. - Wszystko okey.
-Ma niezły sen.
-Kto? - spytała nagle zdezorientowana tym, co dzieje się wokół niej.
-Twój przyjaciel  - Art spojrzał w boczne lusterko i skręcił na skrzyżowaniu, a potem wyłączył kierunkowskaz. 
-Taak...To coś w stylu jego hobby - uśmiechnęła się wyginając na przednim fotelu pasażera. Nataniel rozłożony z tyłu spał w najlepsze przytulając do siebie koc. 
- Cóż...przynajmniej ma jakieś zajęcie, a ty? - zagaił, żeby podtrzymać rozmowę.
-Czytam - ucięła krótko.
-Ja też - przyznał rzucając w jej stronę krótkie spojrzenie, które zaraz potem znów powędrowało na drogę.
-Co czytasz? - spytała niemal zaskoczona.
- Znasz kogoś takiego jak Szekspir?
- Nie osobiście - zaśmiała się.
  Prychnął rozbawiony poprawiając się w siedzeniu.
-Czytasz te smęty? - zaczęła znów. Chciała jak najdłużej wykorzystać ten moment rozluźnienia. Pierwszy raz zdażyło jej się rozmawiać z Arturem sam na sam. No prawie, bo z tyłu dochodziły głębokie pochrapywania Nata. 
-Dobrze więc. Czyście rozważyli ściśle i przetrawili to, com wam powiedział? Wiecie już, że to on owego czasu obszedł się z wami tak niesprawiedliwie i żeście winni byli, posądzając moją niewinność, tego wam dowieodłem w ostatniej naszej rozmowie; wykryłem wam jak na dłoni, jak was oszukano, jak z was zadrwiono, zrobiono narzędzia, kto was tak zażył i inne szczegóły, w których osnowie najograniczeńszy półgłowek byłby namać mógł Banka.
-Tak, powiedziałem wam to wszystko; teraz powiem wam, co jest celem obecnego mego widzenia się z wami. Analiż w waszej naturze przemaga cierpliwość do tego stopnia, że mimo puszczacie najcięższe krzywdy? Czy wy jesteście tak świątobliwi, żeby się aż modlić za zdrowie i za dom tego człowieka, którego ręka w grób was pochyliła i dzieci wasze przymusiła żebrać?
  Spojrzał się na nią pytającym wzrokiem. Emi była dumna z siebie, że go zaskoczyła, delektując się tą chwilą, wzruszyła ramionami i westchnęła:
- Nie tylko ty czytałeś Makbeta, wiesz? 
- Tak podejrzewam. Gdzie się tego nauczyłaśna pamięć?
-A ty? - sprytnie z szyderczym uśmiechem spytała zwracając rozmowę i kierując ją, niczym statek na głębokie błękitne morze, mając nadzieję, że zatonie w przeszłości Artura.
   Milczał przez chwilę, ale Emi niemal fizycznie poczuła jego niezdecydowanie. Skórzaną kierownicę Jaguara ściskał tak mocno, że pobielały mu knykcie.
-Przez pewien czas - gdy wreszcie przemówił, jego głos był drżący i niepewny, tak odmienny od zwykle zdecydowanego tonu, którym się posługiwał. - Przez pewien czas mojego życia, grałem w teatrze. Byłem aktorem, całkiem niezłym. Kilka razy zagrałem Makbeta. Uwielbiam Szekspira.
-Czemu przestałeś?
   Zwrócił ku niej wzrok, pod wpływem którego Emi skuliła się w sobie.
-Zrozumiałem, że teatr nie jest życiem, tylko życie jest teatrem. Okrutnym przedstawieniem życia i śmierci. Wszyscy gramy tu tylko role. Mówimy wyćwiczonymi tekstami, ale wkładamy w to całe serce. Zupełnie jak na scenie. Całe życie to tylko jedna wielka gra, a ja kocham tę grę.
   Zaniemówiła pod takim napływem szczerości z jego strony. Odetchnęła głęboko i powiedziała:
- Wyćwiczone role? Gra? To nazywasz życiem? Życie to miłość i uczucia. Spontaniczność, nie da się wszystkiego zaplanować.
-Czyżby? Jesteś żywym dowodem na to, że jednak da się. Niektórzy to potrafią.
- Zaliczasz się do nich? 
-Owszem - uśmiechnął się.
-I jesteś szczęśliwy? 
   Zaniemówił, a ona nie wiedziała czy przybiło go samo pytanie, czy jej postawa. W końcu uśmiechnął się krzywo i stwierdził dobitnie:
-To, co nazywasz miłością i uczuciami naprawdę jest wolnością.
-Tak, wolność. Człowiek ma całkowitą swobodę swojego własnego myśleniai odczuwania.
-Wolność to największe z kłamstw.
-Jak możesz tak mówić, kiedy...
-Wolność - przerwał jej i przełknął głośno ślinę, coraz bardziej zdenerwowany. - Wolność nie jest dla ludzi. Ludzie pożądają zniewolenia. Przez wolność dzieją się takie rzeczy jak wojny, zabójstwa, zdrady stanu itd. To dopiero początek wyliczanki. Ludzie pożądają zniewolenia. Potrzebny jest na świecie ktoś, kto jak małe dzieci przypilnowałby ich, poprowadził za rączkę i wytarł nosek. Ludzie są słabi, nieporadni. Żądzi nimi chciwość i chore ambicje, które popychają ich do walki o władzę i o tożsamość. Zawsze jest coś, co przeszkadza w absolutnej wolności. Czasem są to zasady, czasem inni ludzie. Jeśli się z tym pogodzisz, w swoim własnym sercu, to zaznasz pokoju.
-To niesamowite - stwierdziła szerzej otwierając oczy ze zdumienia.
-Ale prawdziwe.
-Nie mówię o tym. Niesamowite jest, to że ktoś taki jak ty mówi o takich rzeczach, jak pokój i wolność.
-Jeśli chcesz wiedzieć - skręcił na parking przy jakieim małym sklepiku i zaparkował auto w wolnym miejscu. Ze względu na wczesną godzinę parking świecił pustkami. - To prowadzę dwie fundacje charytatywne, jestem przedstawicielem UNICEF i codziennie przekazuję dość dużą sumę pieniędzy dla ofiar trzęsienia ziemi, które było niedawno w Nepalu.
   Odpiął pasy i wyjął kluczyki ze stacyjki.
-Nie wiedziałam, że jesteś takim altruistą - stwierdziła również się odpinając.
- Zostań w aucie, idę kupić nam coś do jedzenia. Wielu jeszcze rzeczy o mnie nie wiesz - zamknął drzwi kierowcy i skierował swoje kroki do sklepu.
- Chciałabym wiedzieć wszystko - szepnęła do siebie Emi patrząc jak Artur znika za ruchomymi drzwiami.

***

 Gdy wszedł do środka ogarnął go chłód klimatyzowanego pomieszczenia.
-Dzień dobry - rzucił w stronę kasjerki, która siedziała za ladą i czytała jakieś czasopismo. Nie czekając na odpowiedź, spytał:
-Gdzie jest toaleta? - dobrze znał każdy zakątek tego sklepu. Należało jednak zachowywać wszelkie pozory przypadkowości miejsca i czasu, w którym się znalazł.
-Tam po lewo - powiedziała młoda dziewczyna wciąz wlepiając wzrok w kolorowe strony magazynu.
  Skierował swoje kroki we wskazanym przez nią kierunku i wszedł do małego pomieszczenia. Odkręcił kurek i chłodną wodą umysł sobie twarz. Zimno ocuciło go trochę i pozwoliło pozbierać rozgorączkowane myśli. Zakręcił wodę i oaprł dłonie o umywalkę, a woda kapała mu z twarzy na koszulkę. Podniósł wzrok i nad swoim prawym ramieniem zobaczył przyczajoną postać, któraza jego plecami opierała się o zamknięte drzwi.
-Gorąco? - spytał mężczyzna nieprzyjemnym głosem przypominającym skrobanie widelca o talerz. 
-Trochę - odparł Artur wycierając twarz przedramieniem. Odwrócił się i stanął z mężczyzną oko w oko.  
   Byli niemal takiego samego wzrostu. Czarny, krótki podkoszulek odsłaniał wytatuowane ręce, złożone na piersi. Masywne, wysportowane i umięśnione ciało zdawało się być twarde jak głaz i prawie niezniszczalne.
-Dzwoniłeś, Makbet - stwierdził mężczyzna.
-Tak...To z panem rozmawiałem dzisiaj, zanim nam....przerwano - odchrząknął znacząco.
-Więc masz dla mnie robotę, tak? 
-Tak, chcę żebyś zklikwidował kogoś już nieużytecznego - wyciągnął przed siebie rękę i spojrzał na srebrny zegarek. - Dwunasta. Pieniądze są już w umówionym miejscu. Umowa stoi? 
- Chwila, cwaniaczku. Muszę zadzwonić - to mówiąc wyciągnął starą Nokię i wybrał wcześniej przygotowany numer. W słuchawce odezwał sie charczący głos, wysłuchając wszystkich instrukcji mężczyzna z  tatuażami kiwnął powoli głową. - Tak, wszystko na miejscu, Makbet. Miło się z tobą robi interesy.
-Wzajemnie - uścisnął jego dłoń. - Mam nadzieję, że rozmawiam z profesjonalistą. 
-Oczywiście, bez żadnych wpadek, wiem.
-Swoją drogą, nieźle się urządziłeś. Przykrywka ze sklepem, niezły pomysł. Co tu jeszcze organizujesz?
-Fałszywe dokumenty, zlecenia, takie jak twoj i transport za granicę - mówił pochyliwszy się w kierunku Artura. - Czasem, mam też pewien m o c n y towar. Jesteś zainteresowany?
-Odezwę się w sprawie dokumentów - stwierdził.
-Okey, co to za ksywa - Makbet?
   Artur uśmiechnał się kwaśno. Każdy, kto nie znał Szekspira był dla niego równy zeru.
-Do usłyszenia - rzucił zatrzaskując za sobą drzwi toalety. Potem podszedł do kasy i kupił kilka słodkich bułek. Nonszalanckimkrokiem wrócił do auta i podał Emi zakupy.
-Ale typy tu chodzą - stwierdziła dziewczyna odpakowując pierwszego pączka. - Widziałam, cały w tatuażach, wyglądał jak jakiś kryminalista.
-Nie oceniaj ludzi po wyglądzie - powiedział Makbet odpalając auto. 

***

   Dom pod Warszawą okazał się zwykłym osiedlowym, rodzinnym budynkiem niczym nie wyróżnającym się od reszty stojących w okolicy. Duża, otwarta na salon kuchnia, dwie łazienki, trzy sypialnie i duże podwórko. Nie był tak udekorowany jak poprzednia willa Artura, ale sprawiał wrażenia przytulnego, co ucieszyło Emi. Zawsze jej tego brakowało, więc wszystkie szczegóły związane z domem, czy rodziną były jej bardzo potrzebne. Rozpakowała wszystkie nowe ubrania w nowym pokoju w nowym domu, nie zapominając, by przy okazji przymierzyć wszystkie ciuchy. Jedno musiała przyznać, jeśli wszystkie rzeczy kupował Artur, miał świetny sportowy gust. Przymierzała właśnie  zieloną koszulę, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Loki zerwał się z podłogi i podbiegł do drzwi piszcząc radośnie. Emi spodziewała się Nata, który przyszedł ją przeprosić, ponieważ od ich niezbyt udanej rozmowy w jadalni, nie odezwał się do niej ani razu.
- Wchodź! - krzyknęła oglądając się w lustrze zamiezczonej na drzwiach dużej drewnianej szafy.
- Chciałem wiedzieć, czy podoba ci się pokój? - głowa Arura pojawiła się w uchylonych drzwiach.
- Ach! - wyrwało jej się. - To ty...Myślałam, że Nataniel wreszczie się opanował. Tak, pokój jest cudny. Zwłaszcza to łóżko - popatrzała na duże łóżko z czterema drewnianymi kolumienkami na rogach.
- Cieszę się - kucnął, by pobawić się ręką ze szczeniaczkiem. - Chyba dobrze zniósł podróż, co? Ma już imię?
- Loki - odpowiedziała poprawiając sobie włosy w lustrze.
- Ten z Avengers? - spytał przerywając zaczepianie psa.
- Z czego?
- A więc nordycki bóg.
- O! Właśnie!
- Nie wiedziałem, że interesują cię legendy.
- Nie interesują. Nat wymyślił to imię.
- Hm...-spoważniał nagle i wstał ignorując domagającego się zabawy Lokiego. - Jestem ci coś winien.
  Obróciła się ze zdziwieniem w oczach.
- Następne spotkanie, nie pamiętasz? Obiecałem ci to, w tedy na plaży.
-A... tak - po plecach przebiegł jej przyjemny dreszcz podniecenia.
-No więc, jeśli nie masz żadnych planów na wieczór, to proponowałbym kolację. Znam świetną restaurację niedaleko - przygryzł śmiesznie wargi.
-Em...nie wiem, czy powinniśmy - była w rozterce, objęła się ramionami. - Nat chyba będzie zły.
-Jasne - wzruszył ramionami, wstał i podszedł do niej. Stanął dokładnie naprzeciwko niej i zajrzał jej głęboko w oczy. - To nic zobowiązującego, tylko kolacja. Jeśli zmienisz zdanie....
   Urwał i pochylił się w jej kierunku. Ciałem Emilii wtrząsnął dziwny dresz, gdy nakrył jej usta swoimi. Poczuła jak jego dłonie obejmują jej twarz. Całował ją bardzo powoli, wolno i z wyczuciem, tak jakby do końca nie był pewny odpowiedzi z jej strony. Poczuła jego zapach - delikatna woń męskich perfum, która do końca odebrała jej zmysły. Odwzajemniła pocałunek, dokładnie w tej samej chwili, gdy on ustąpił. Oparł swoją głowę o jej czoło.
- Prepraszam - szepnął i nim zdążyła go zatrzymać, zerwał się i wybiegł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

***

   Otworzył drzwi ogromnej willi i wszedł do środka. Rozglądał się chwilę, po czym podszedł do pierwszego stolika i podniósł wyglądający na cenny srebny zegarek, który tam leżał. Chowając znalezisko w kieszeni kurtki ruszył przed siebie kierując się do drzwi salonu, a echo jego kroków odbijało się od ścian opuszonego domu. 
   Uchylił drzwi salonu i zajrzał do środka, z poczatku w zaciemnionym pomieszczeniu nie zobaczył niczego interesującego. Dopiero, gdy zauważył kobietę siedzącą w fotelu, koło okna, wszedł do środka pewniejszym krokiem. Światło lampki oświetliło jego wytatuowane ręce. Kobieta ubrana w klasyczny strój pokojówki z ciasno uczesanym kokiem na głowie, nawet nie drgnęła, gdy stanął przed nią. Wyciągnął przed siebie czarny pistolet, a kobieta podniosła wzrok.
- Nie uda mu się. Nie wygra z nią - przemówiła cichym głosem. 
   Wycelował prosto w jej klatkę piersiową.
- Makbet, pozdrawia - i nacisnął spust.





2 komentarze:

  1. Super! Oby tak dalej. Naprawdę wciąga, jestem bardzo ciekawa co będzie dalej.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń