środa, 3 czerwca 2015


Rozdział 4

  Złocisty piasek, świecący się w słońcu niczym złoto przesypywał się Natanielowi przez palce. Emi zajęta czytaniem, nie zwracała uwagi na jego widoczny, zły humor. Na okładce czytadła, która trzymała w rękach, rozciągnięta na leżaku w cieniu kolorowego parasola, widniał tytuł Moja siostra mieszka na kominku.
-O czym to? - spytał naburmuszony przewracając się na plecy. Przez te kilka dni, które spędzili na wylegiwaniu się na plaży promienie słoneczne pozytywnie wpłynęły na barwę jego skóry, która z marmurowej, stała się lekko brązowa. 
-O siostrze, która mieszka na kominku - mruknęła znudzona Emi nawet nie podnosząc wzroku.
-To takie ciekawe? - spytał znów.
  Dziewczyna zgromiła go wzrokiem. Nat obrócił się do niej plecami, burcząc coś pod nosem. Emi znów zagłębiła się w lekturze. Niedaleko nich, parawan rozbijała właśnie spora rodzinka rodzinka z kilkorgiem mocno hałaśliwych dzieci.
-Jak ktoś może mieszkać na kominku? - chłopak obrócił się znów drażniąc swoją przyjaciółkę.
  Emi wstała i zniecierpliwiona rzuciła książkę do torby.
-Z czym masz problem? - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Od wczoraj chodzisz wkurzony i warczysz na mnie, o byle co! Co ci jest?
-Nie uważasz, że powinniśmy już wyjechać - uniósł śmiesznie brwi z wyrazem twarzy, który mówił Wiesz o co mi chodzi. 
-Też nad tym myślałam - przyznała po chwili. Usiadła mu na kolanach. - W ogóle nie widziałam ostatnio tego faceta. Zauważyłeś, że zbyt często się nie pokazuje?
-Arcio Szczur, spec od autek? Też go nie zauważyłem - powiedział dokładnie poinformowany o przebiegu spotkania Emi z tajemniczym mężczyzną. - Może schował się w norze?
- Nie żartuj sobie - rzuciła wstając.
-Okey, okey..-zamyślił się. - Jutro załatwimy to raz na zawsze.
-Wreszcie geniuszu - poczochrała mu złote włosy.
-Okey, ale trzeba się będzie przygo.....UWAŻAJ DO CHOLERY! - ryknął zrywając się cały morky ze swojego miesca.
  Mały chłopiec w wieku około pięciu lat stał z zabawkowym pistoletem, któego lufa była wymierzona prosto w Nata. Przyjaciel Emi wyrwał dziecku zabawkę i mierząc prosto w nie nacisnął spust i wystrzelił resztę wody na głowę kilkulatka. Potem wziął szeroki zamach i rzucił plastikowy pistolet w morze, który spadł z głośnym pluskiem kilkanaście metrów od brzegu. Chłopak zaniósł się szlochem. Łzy zaczęły spływać mu po policzkach długimi strumieniami. Coraz bardziej zapłakany, czerwony i zasmarkany, a przede wszystkim głośny chłopiec stał się obiektem zainteresowania wszystkich plażowiczów wokół nich.
-TRZEBA BYŁO UWAŻAĆ!!! - krzyknął ostatni raz Nat, po czym położył się na leżaku i jak gdyby niigdy nic założył okulary przeciwsłoneczne. Nie trzeba było dlugo czekać na reakcję rodziców malucha. Już po kilku sekundach przy dziecku znalazła się matka tuląca swoją, wciąż ryczącą, pociechę do brzucha i pokrzykująca na niewzruszonego Nataniela. Z jej ust wypływały coraz to nowe wiązanki przekleństw.
- Niech pani uważa na słowa. Podobno dzieci, przy których sie przeklina, wyrastają na złodziei - mruknął.
- Jak pan śmie! - fuknęła. - Niech pan następnym razem nad sobą panuje, kiedy niechcący jakieś dziecko obleje pana wodą.
-Proszę następnym razem panować nad synkiem - odfuknął Nat przedrzeźniając kobietę. - Niech pani posłuży mu za tarczę do strzelania. Przynajmniej będzie pewność, że trafi.
  Kobieta kilka razy otwierała jeszcze usta, żeby coś powiedzieć, ale nic z siebie nie wykrztusiła. Zamiast tego obróciła się na pięcie i odeszła ciągnąc za rączkę roześmianego od ucha do ucha malca  wyraźnie cieszącego się z całego zamieszania.
Emi spojrzała z dezaprobatą na swego wspólnika.
- To był przecież dzieciak, musiałeś, aż tak się wściec? To nic wielkiego! Byłeś niesprawiedliwy - powiedziała.
-Życie jest niesprawiedliwe, moja droga - spojrzał na nią zza okularów. - Myślałem, że już to wiesz.
  Zamilkła nie wiedząc co odpowiedzieć. Czuła na sobie niemal namacalnie palące spojrzenia sąsiadów. Słyszała ich złowrogie szepty. Rozejrzała się wokoło. Jedni ze zmarszczonymi brwiami patrzyli na nią spod łba, widziała kilka złośliwych uśmieszków. Niektórzy otwarcie śmiali się w głos, ale ona nie była pewna, czy śmieszy ich sarkazm Nata, czy matka chłopca. I tylko przez chwilę, choć mogła to być sprawka gry barw i cieni, zobaczyła znajomy szmaragd oczu. Serce jej się zatrzymało. Artur? Czy widział to co się stało? Oby nie... Niechętnie, przed samą sobą musiała przyznać, że z jakiś względów, zależy jej na zdaniu mężczyzny, którego ledwie znała.
-Zaraz przyjdę - rzuciła w kierunku Nata, po którego powoli zaczął upominać się sen. Nie doczekała się odpowiedzi.
   Ruszyła scieżką wyznaczoną przez parawany, ręczniki, koce lub wielkie parasole. Nie przewidzio jej się.
  Stał tam.
  Dokładnie tam, gdzie spotkali się wcześniej.
  I patrzył przeszywającym, miażdżącym wszelkie poczucie wartości wzrokiem.
  Prosto na nią.
  I w tedy zrozumiała.
  To był wzrok pełen p o g a r d y.
   Początkowy szok wstrząsnął jej ciałem. Żołądek nagle zmeinił swoją pozycję, pojawiając się w okolicach gardła. Na chwiejnych nogach podeszła do mężczyzny stojącego nad brzegiem morza. Otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła. Powinna go przeprosić? Wytłumaczyć, że nie pochwala zachowania Nata? Przemka, swojego męża, prawie zapomniała. Wyglądała jak ryba wyjęta z wody, raz po raz otwierając i zamykając usta, jakby to miało jej pomóc w przeżyciu. Westchnął i mrugnął przeciągle, a gdy otworzył swoje cudowne ( Emi sama zgoniła siebie za tę myśl) szmaragdowe oczy, wyrażały tylko jedno. Żal.
-Dziś wyjeżdżam - powiedział niespodziewanie. Słony wiatr wiejący znad wody potargał jego kruczoczarne włosy, gładko zaczesane do tyłu. Emi zauważyła, że jego skóra nie jest ani trochę muśnięta słońcem. - Nie będzie mnie wieczorem. Wrócę dopiero rano, muszę coś załatwić.
-Przez noc? - spytała niepewna swojej pozycji w tej rozmowie. Widział całe zajście i udawał głupiego? Czy może nie był świadkiem przykrego zajścia, a jego wzrok był tylko wizją poczucia winy, które głęboko w podświadomości Emi próbowało dojść do głosu.
  Przelotny uśmiech zagościł na jego twarzy, utonął jednak po ułamku sekundy w głębokim morzu powagi.
-Tak.
-Dlaczego mi to mówisz?
-Może spotkalibyśmy się, gdy wrócę? Jeśli nic nie miałby przeciwko twój mąż - pedagog - ostatnie słowo wypowiedział z taką zawiścią, że Emi musiala zmusić samą siebie, by nie skulić się w sobie.
-Jasne, zobaczę co da się zrobić - powiedziała automatycznie, nawet się nas tym nie zastanawiając.
-Dobrze - uśmiechnął się odsłaniając równe, białe zęby. - To...do zobaczenia - wyciągnął dłoń, a Emi podała mu swoją. Artut jednak w cale nie zamierzał jej uściskać. Nim dziewczyna zdążyła zareagować, podniósł jej dłoń na wysokość twarzy, schylając się lekko, i delikatnie musnął wargami jej skórę. Emilią wstrząsnął dziwny dreszcz. Mężczyzna skłonił się lekko i odszedł zostawiając ją samą. Skóra na dłoni dziewczyny dziwnie wibrowala w miejscu, gdzie ją pocałował. Wróciła do Nata, siadła na jego leżaku, zbyt wstrząśnięta by mówić.
-Co jest? - spytał zachrypniętym od drzemki głosem.
-Dzisiaj nie będzie go w pokoju. Wyjeżdża tylko na noc, więc rzeczy zostawia tutaj. Idealna okazja - przyłapała samą siebie jak palcami gładzi wierzch dłoni. Otrząsnęła się zła na samą siebie, za ten wybryk.
- A ty skąd to wiesz? - spytał nagle pobudzony chłopak.
-Podsłuchałam staruszka - Zgredka. Tego portiera - odpowiedziała wzruszając ramionami. Z jakiegoś powodu czuła, żeby nie wspominać Natanielowi o tym jakże romantycznym incydencie.

***

 - Już wyjeżdżacie? - spytał niski pomarszczony staruszek o posturze Quasimodo - właściciel hotelu.
- Wiem, wiem, mieliśmy zostać jeszcze kilka dni, ale chcemy zatrzymać się jeszcze w Gdańsku do końca wakacji - wystękał Nat znosząc po schodach ich opasłe torby. 
-Dziękujemy za wszystko, było bardzo miło przez te cztery dni - uśmiechnęła się Emi i serdecznie, z entuzjazmem uścisnęła dłoń starszemu mężczyźnie.
-Tyle ile było umówione? - spytał Przemek Nok sięgając do tylnej kieszeni krótkich dżinsów. Staruszek pokiwał energicznie głową i bez słowa wziął plik pieniędzy, nawet nie przeliczając. 
-Miłej podróży i dobrej pogody - uśmiechnął się odsłaniając zniszczone próchnicą zęby. - Niech się pan zbytnio nie spali na słońcu.
-Będę o niego dbała - wtrąciła się Emi poprawiając torebkę. - Do widzienia! - rzuciła i pomachała ręką, a za nią dreptał Nat dźwigający bagaż.  
  Spakowali wszystko do bagażnika Audi A6, które czekało na nich zaparkowane przed hotelem. Wsiedli do nagrzanego auta. Ruszyli powoli manewrując między tłumami plażowiczów na ulicy. Emi włączyła klimatyzację i sięgnęła po książkę.
-Znowu? - uśmiechnął się krzywo Nat.
-Nie denerwuj mnie! - wyszczerzyła zęby.
    Jechali około dwóch godzin, a ponad połowę tego czasu spędzili stojąc w korku. 
-Normalnie jechalibyśmy pół godziny, gdyby ktoś przed nami szybciej reagował na zmianę świateł - pieklił się Nat.
-W nocy nie będzie korków - uśmiechnęła się dziewczyna spod przymrużonych powiek, wsłuchując się w piosenkę One Republic lecącą w radio. 
-Mam nadzieję - mruknął Nat i ze złością uderzył pięścią w klakson. Zawtórowało mu kilka innych aut.
    Dojechali do odległej o kilkanaście kilometrów stacji benzynowej. Było już po dwudziestej, kiedy zatrzymali się i zmienili auto na starego, przerdzewiałego do szpiku silnika i rury wydechowej Pasata. Emili wzięła prysznic w publicznej łazience. Czekali do dwudziestej trzeciej jedząc na kolację hot-dogi ze sklepu. Zamienili ze sobą zaledwie kilka słów, które jednak nie wykraczały poza ,,Podaj serwetkę.'' albo ,,Wyłącz kilmatyzację.'' Oboje czuli rosnące napięcie, związane po części z akcją, a w dużej mierze, z okropną świadomością, że mimo tylu obietnic, jedno przed drugim trzymało w sekrecie tajemnice. Oczywiście chodziło o Emilię, dlatego dziewczyna siedziała wciśnięta w fotel pasażera z coraz większymi poczuciami winy.
   Wyjechali przed północą. Szybka jazda pustymi ulicami sprawiła, że tę samą trasę pokonali w zaledwie pół godziny. Zatrzymali się koło małej kawiarni, Emi rozpoznała ją bez trudu. To tutaj piła kawę z Arturem. Na myśl o mężczyźnie liny sumienia ścisnęły jej serce i płuca.
   Resztę drogi pokonali pieszo, ubrani w czarne kurtki byli prawie niewidoczni na nieoświetlonej ulicy. Biegiem przecieli za  dnia zielony, teraz czarny trawnik i bez trudu pokonali wiecznie otwarte drzwi wejściowe. Emili już dawno wiedziała, że staruszkowie zwyczajnie zapominają je zamykać. Szybkim krokiem z łomoczącymi sercami wspięli się na schody, kierując się do wcześniej wypatrzonego pokoju, gdzie zatrzymał się Artur. Nat przysuwając ucho do kantu drzwi, nasłuchiwał jakich kolwiek odgłosów. Emilia poczuła palące poczucie niesprawiedliwości. Czyżby jej nie wierzył? 
  Podrobionym kluczem wykonanym na wzór tego z ich pokoju otworzył drzwi. W tym momencie w och organiźmie pojawił się zastrzyk adrenaliny, który ostatecznie pobudził ich do działania. Nie trudzili się zapalaniem światła. Przyświecając sobie latarkami wrzucali do przygotowanych toreb wszystkie cenne przedmioty. Emilia znalazła komórkę, mały laptop i trochę pieniędzy, podczas gdy Nat plądrował szafki, wrzucając całą ich zawartość do swojej torby. Emilia znając powszechne zabezpiecznia przed kradzieżą postanowiła sprawidzć łóżko. To tam często chowano najcenniejsze, drobne rzeczy, żeby podczas snu, mieć je zawsze przy sobie. Podniosła poduszkę, a w górę poleciała mała kartka papieru, która leżała pod poszewką. Dziewczyna bez problemu złapała świstek w locie i oglądając się na towarzysza, który nawet nie zwracał na nią uwagi, w świetle latarki, przeczytała:  

ON wie, że skłamałaś.

  Serce na moment przestało jej bić. Krew uciekła z twarzy, a macki paniki oplotły jej trzewia. Zdążyła jedynie wyszpetać:
-Nataniel....
  Obróciła się i zobaczyła tylko leżące na ziemi ciało ubrane w czarną kurtkę, identyczną co jej. Zobaczyła białe włosy wystające spod kaptura nieprzytomnego Nataniela. Nagle zakręciło się jej w głowie, poczuła mdłości. Ktoś chwycił ją za ramię, ale nie mogła zobaczyć kto to był. Osunęła się nieprzytomna na podłogę.



4 komentarze: