wtorek, 9 czerwca 2015


Rozdział 8 

  -Znów nie możesz spać? - spytał zachrypniętym od snu głosem nawet nie otwierając oczu. Emilia stała w otwarych drzwiach jego pokoju ubrana w błękitną nocną koszule i białe puchate kapcie. Oświeciła światło, oznaczało to tyle co tortura dla zaspanego wciąż Nataniela.
-Dobrze już idę - wychrypiał, ale Emi dla pewności podbiegła do jego łóżka i ustawiła budzik, by zadzwonił za dokładnie pięć minut. Potem wyszła i obejmując się ramionami ruszyła przez ciemny korytarz do swojego pokoju. Wiedziała, że zachowuje się jak dziecko, ale niestety w obecnej sytuacji naprawdę nic więcej zrobić nie mogła.
   Byli w tym domu już trzy dni i wszystkie toczyły się po utartym schemacie. Wysypiali się do późna, rano jedli razem śniadanie. Potem Emilia chodziła do biblioteki, gdzie znajdowała się naprawdę imponująca, jak na jeden dom i jednego właściciela kolekcja książek. Nataniel w tym czasie wolał oglądać telewizję, a raczej w kółko wypożyczać filmy akcji. Relacja między nimi mimo całodziennego rozdzielenia, nie uległa pogorszeniu. Wręcz przeciwnie, razem w obcym im świecie, byli sobie bliscy, jak jeszcze nigdy. Dlatego Emi w każdą bezsenną noc przychodziła do niego, by jej potowarzyszył. Siadał w tedy na specjalnie ustawionym dla niego fotelu i rozmawiali kilka godzin przyciszonymi głosami. W jego obecności czuła się bezpieczniej. 
  Oboje dostali zakaz opuszczania domu. Oczywiście pierwszego dnia Emi i Nataniel zaczęli penetrować ogromny, pięknie zdobiony i luksusowy dom, ale większość drzwi pozostawała zamkniętych. Nie dowiedzieli się też, gdzie właściwie się znajdują. Dom położony był na odludziu. Z większości okien rozciągał się widok na wspaniałe, imponująco malownicze góry. Do swojej dyspozycji mieli pokojówkę, która codziennie rano budziła ich i doglądała przez większość dnia. Co dziwne, nie zauważyli innej służby. Drugiego ranka Emi zapytała wprost kobietę, jak się nazywa. Odpowiedziała:
-Mów mi Madelaine, kochanie.
  Kochanie, to słowo, którego zdecydowanie w stosunku do niej, Emi, nadużywała. Zupełnie jakby swoją cukierkowatością chciała jej osłodzić życie w tym domu. Na szczęście dziewczyna nauczyła się poważnie traktowała przede wszystkim świat w książkach, bohaterowie żyjący na kartkach papieru stali się jej przyjaciółmi, pozwalali jej wyrwać się poza mur, który ją ograniczał. Poza rzeczywistość.
   Teraz, gdy byle jakim gestem otworzyła drzwi swojej sypialni, zauważyła wysokiego czarnowłosego mężczyznę siedzącego w fotelu Nataniela. Od razu wiedziała kim jest ten człowiek. Przez trzy dni spędzone w domu, nie zauważyła jego właściciela. Pytania o niego Madelaine wzruszała ramionami i odpowiadała, krótko: ,,Niedługo wróci''. Wyćwiczona powieściami wyobraźnia Emi podsunęła jej możliwe tożsamości Artura, takie jak szef mafii. To wyjaśniałoby jego długie nieobecności i duży majątek, o którym świadczył chociażby ten dom. 
-Nie możesz spać - to było stwierdzenie, nie pytanie. Głos miał dziwnie kojący, głęboki i czuły. 
  Kiwnęła głową wciąż stojąc w drzwiach onieśmielona jego obecnością. Jego wszechwiedza na jej temat była dla niej czymś najbardziej wstydliwym. Prawda była taka, że on wiedział o niej wszystko, ona natomiast nie posiadała żadnych konkretnych informacji co do niego. Był wręcz nieprzywidywalny, denerwująco tajemniczy, przez większość czasu opanowany i skryty. Nie okazywał większości uczuć, a do tych, które ujrzały światło dzienne, Emi nie była pewna czy były prawdziwe czy stanowiły tylko część doskonale wyćwiczonej przezeń roli.
-Gdzie byłeś? - dziecinne pytanie wyrwało jej się, nim zdążyła się powtrzymać. 
-Wejdź, mam coś dla ciebie - sprytnie zmienił temat.
-Znowu? Czyżby kolejna dobra wiadomość? - próbowała być zjadliwa, sarkastyczna czy zwyczajnie wredna, ale nie potrafiła. To nie była prawdziwa ona. 
-Wejdź - uciął i wstał. Kilka kroków wystraczyło, by znalazł się przy niej. Sięgając ręką ponad jej prawym ramieniem zamknął drzwi. Emi skuliła się w sobie, pierwszy raz była przy nim tak blisko, że poczuła jego perfumy. To był przyjemny zapach, nie musiała znać marki, by ocenić, że cudownie działają na zmysły. Odsunął się na odległość kilku kroków i skinął głową, by się przybliżyła. On podniósł paczkę, która dotychczas znajdowała się na ziemii. Było to duże białe pudło ze wstążką w kolorze jej włosów. Wyciągnął je przed siebie i powiedział:
-Spóźniony prezent urodzinowy - uśmiechnął się. - Trochę bardzo spóźniony.
  Z otwartymi w półuśmiechu ustami zdjęła górną część. W pudełku, wtulony w wyścielany kocyk, słodko śpiący ze zmrużonymi oczkami, leżał szczeniak. Emi wypuściła powietrze z płuc, widok pulchnej, włochatej kuleczki rozczulił ją do tego stopnia, że powtrzymywała się od charakterystycznego dziewczęcego pisku. Zakryła sobie usta rękami, zwróciła oczy ku Arturowi, który, pierwszy raz przy niej, wyszczerzył się w najprawdziwszym uśmiechu, odsłaniając swoje równe białe zęby. 
-Chcę, żeby pomagał ci zasnąć. Weź go, nie ma jeszcze imienia.
  Malutki czarny piesek rozbudził się, gdy Emilia wzięła go na ręce i przytuliła do siebie. Zapiszczał radośnie i drapiąc tępymi jeszcze pazurkami jej ramię, zaczął lizać ją po szyi. Uśmiechnęła się najbardziej promiennie jak tylko mogła. Wiedziała, że to jest prezent przeprosinowy za jego wybuch gniewu, w tedy kiedy pokazał im teczki. Cóż...przeprosiny zostały przyjęte.
-Więc, jutro rano postaram się zjeść z wami - rzucił kładąc pudełko znów na podłodze. - Potem musicie się spakować, wyjeżdżamy. 
  Jego ręka zaczęła gładzić bezimienneogo czeniaczka po delikatnym futerku. Emi poczuła, że jego palce kilka razy musnęły także jej skórę. 
-Gdzie? 
-Już mówiłem. Niedaleko Warszawy. Tam będziesz chodzić do szkoły i wjaśnię wam cały plan. 
-To trochę ryzykowne, nie sądzisz? 
-Wszystkie decyzje, które podejmujemy niosą za sobą ryzyko. 
  Nie wiedziała co ma odpowiedzieć, czyżby jego wypowiedź miała ukryty sens?
-Chyba powinieniem już iść - uśmiechnął się przelotnie po raz ostatni, po czym odwrócił się i skierował swoje długie, ale pełne gracji kroki ku drzwiom. Odwrócił się tylko jeszcze raz i patrząc prosto w zielone oczy Emili szepnął:
-Miłych snów.
-Wielu szczęśliwcyh powrotów - Emi sama nie wiedziała, czemu użyła pożegnania, które przeczytała niedawno w książce. 
  Kąciki jego ust zadrżały, jakby próbował się uśmiechnąć, ale wyszedł zostawiając po sobie jedynie uśmiechniętą Emi i układającego się do drzemki pieska. Dwa realne dowody, że był tam naprawdę, że nie był snem.

***

   Rano Emi zeszła jak zawsze do jadalni i czekała na Nataniela, przepełniona świeżą nadzieją, że przy śniadaniu zobaczy również Artura. CJej młody przyjaciel z pokoju obok pojawił się niedługo po niej i zobaczywszy małego pieska, którego Emi trzymała w ramionach najpierw się zdziwił, potem zezłościł, a na końcu zobojętniał. I dopiero z biegiem czasu Emi zrozumiała, że były to etapy zazdrości. 
-Zastanawiałam się, jakie dać mu imię.
-Loki - rzucił grzebiąc widelcem w swojej jajecznicy. 
-Co? Chcesz nazwać psa jak fryzurę? 
-Nie jak fryzurę. Loki to imię nordyckiego boga psot i kłamstwa. 
-Czy to jakaś aluzja? - zmarszczyła brwi. 
-Nie skąd - mruknął, ale tego ranka nie wziął do ust ani kęsa.
  Siedzieli więc w milczeniu. Emi zajęta karmieniem małego szczeniaczka. Nataniel zabłąkany we własnych rozmyślaniach. W końcu dziewczyna przerwała tę ciszę. 
-Artur kazał się nam spakować. Wyjeżdżamy dzisiaj wieczorem do drugiego domu. Artur mówi, że tam się wszystkiego dowiemy.
-Yhm...- niewyraźne mruknięcie ze strony Nata bardzo rozzłościło Emi.
-Dobra! Jak chcesz! - fuknęła i wstała prawie przewracając swoje krzesło. Zamierzała wyjść.
-Loki...-usłyszała nieśmiały głos przyjaciela. - Był też bogiem, którybył najbardziej przychylny ludziom.
   Po tych słowach wyszła zostawiając Nata sam na sam z jego gburowatością. Jej puchate chapcie nie wydawały żadnych odgłosów, gdy szła przez parter wyłożony lśniącymi płytkami. Złość buzowała w niej, wypełniając każdy zakątek jej ciała furią. Zatrzymała się, gdy usłyszała czyjś głos i przez chwilę wydawało jej się, że ten głos wypowiadał jej imię. Rozejrzała się, ale była sama, nie licząc śliniącej się kulki sierści, kłów i pazurów, którą trzymała na rękach.
- Nie - głos był wyraźnie zły. Słowa były jadowite i przeszywające do szpiku kości. - Jak to w przyszłym tygodniu? To niemożliwe, nie zdążę.
   Zajrzała do uchylonych drzwi, które wcześniej cały czas pozostawały zamknięte. Zobaczyła Artura stojącego w małym pomieszczeniu, wystrojem przypominającym szary gabinet w biurowcu. Przy uchu trzymał telefon, rozmawiał z kimś.
-Nie mam czasu, rozumiesz? - wycyszał Artur stojąc tyłem do drzwi. Westchnął i wolną ręką zagarnął i tak idealnie gładkie czarne włosy. - Dobrze, w ten weekend. Akcja ma być szybka, rozumiesz? Nie chcę wpadek. Żadnych wpadek. Nikt ma niczego nie podejrzewać.
   Obrócił się tak gwałtownie, że Emi nie zdążyła zareagować zajęta słuchaniem rozmowy. Dziewczyna zobaczyła na jego twarzy zaskoczenie. Dziwny groźny błysk w oku, który jednak znikł tak szybko, jak się pojawił.
-Muszę kończyć - rzucił do słuchawki i nie czekając na odpowiedź rozłączył się.
  Emilia mocniej ścisnęła szczeniaczka, jakby to on miał ją obronić przed zbliżającą się burzą. Widziała tylko raz po raz zaciskane pięści Artura, jego twarz natomiast pozostawała niewzruszona.
-Ubieraj się, wyjeżdżamy za godzinę - rzucił szybko i po prostu wyszedł mijając ją w drzwiach.
  Wypuściła piękące ją powietrze z płuc. Odwróciła się, ale mężczyzna znikł. Zamierzała ruszyć swobodnym krokiem do swojeo pokoju i wypełnić jego polecenie. Była pewna, że Artur załatwiał jakieś sprawy związane z ich napadem, ale czy to znaczy, że będą musieli zrobić to w przyszłym tygodniu? Przełknęła z trudem ślinę, w jej żołądku pojawił się kamień zwiastujący stres i ogromne zdenerwowanie. Byli przyparci do muru, nie mieli wyboru, czy do tego chcieli dojść?
-Nigdy więcej tego nie rób - usłyszała cierpki, pełen goryczy głos. Zobaczyła, że przed nią stoi Madelaine, patrzy na nią z wyższością, jak zwykle ubrana w swój fartuch i uczesana w ciasno spięty kok. Jej przyjacielski, czaem niemal matczyny ton, znikł gdzieś bez śladu. -Nigdy, rozumiesz?
-Dlaczego? - zdążyła wydukać.
-Dragan jest nieprzewidywalny, rozumiesz? Jest opanowany, ale tylko powierzchownie. Determinacja zrobiła z niego szaleńca. Rozpacz przyćmiewa mu umysł. Nie zrobi ci krzywdy, już dawno mógł to zrobić, ale nie drażnij go. Bądź posłuszna, wypełniaj wszystkie jego polecenia i nigdy się mu nie sprzeciwiaj. To gra, poważna gra, która toczy się o najcenniejszą stawkę - życie. W tym także twoje. Jeśli będzie taka potrzeba, on cię zabije i powieka mu nie drgnie. Musisz go przechytrzyć, ale nie w otwartej rozgrywce. Musisz walczyć, bądź dzielna, bo więcej się nie spotkamy. Pamiętaj jedno: Każdy złoczyńca jest bohaterem w swoim własnym umyśle.
  Przez chwilę wyglądała, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć. Rozmyśliła się jednak i pogładziła Emi po twarzy. Potem odeszła zostawiając o wiele za dużo luźnych końców - niwyjaśnionych spraw i pytań bez odpowiedzi.




1 komentarz: